Arkta- Bogini życia. Ona daje życie szczeniętom. Jest bardzo miła i dobra. Czasami pojawia się na Polanie Księżca, ale bardzo rzadko.
Fatos- Bóg śmierci. Przychodzi po wilki gdy nadchodzi ich czas... Choć tak nie wygląda, jest miły i dobry. Nigdy się nie pokazuje.
Lastra- Bogini wody. Można ją czasem spotkać w Wilczym Potoku. Włada nad przypływami i odpływami. Jest cicha i wstydliwa, więc nie łatwo jest z nią porozmawiać.
Spidix- Bogini ognia. Ma skrzydła, dzięki którym może obserwować czy nic się nie pali. Jest miła, lecz czasem ostra. Nie lubi rozmawiać z wilkami, więc nie często się ukazuje.
William- Bóg szczeniąt. Opiekuje się szczeniętami, które zostały osierocone, jak i tymi z rodzicami. Jest bardzo dzielny i wesoły. Uwielbia rozmawiać ze szczeniakami, lecz robi to rzadko.
Windy- Bogini powietrza. Kieruje pogodą w naszej watasze. Skromna i gadatliwa. Często zlatuje na ziemię, ale nie łatwo ją spotkać.
Armour- Bóg miłości. Podchodzi do niej ostrożnie i rozważnie. Łączy serca wilków. Pilnuje, by relacje pomiędzy nimi się zawiązywały. Jest poważny. Rzadko ukazuje się wilkom.
Athos- Jest bogiem wojny. Nienawidzi pomagać wilkom, ale jeżeli pomaga musi to być coś poważnego. Patronuje każdą wilczą wojnę. Należy mu się szacunek.
Lazur-jest bogiem muzyki i śpiewu. Kocha śpiewać, jest miły, ale jak więkrzość bogów i bogiń nie lubi się objawiać wilkom. Czasem śpiewa z wilkami, które naprawdę mają wielki talent.
Friend- Bóg przyjaźni. Lubi pokazywać się wilkom, lecz robi to rzadko. Objawia się tylko prawdziwym przyjaciołom lub jednemu z nich. Daje im przestrogi, pochwały i czasem wskazówki. Czasami zostawia prezenty.
Mity itp.
Arkta- Nikt tak na prawdę nie wie kiedy, i jak stała się boginią życia. Jest tylko kilka mitów, dzięki którym możemy ją lepiej poznać.
(1/5)
Mit o bogini Arkcie
Dawno, długo przed powstaniem Watahy Wschodzącej Gwiazdy, wilczyca imieniem Astra szła przez gęsty, nieprzenikniony las. Wędrowała przez długie tygodnie, uciekając od swoich prześladowców- ludzi. Czasem ją odnajdywali, jednak zaraz znów gubili jej ślad. Astra dobrze znała się na ukrywaniu się. Tego nauczyło ją życie. Monotonne, jednostajne życie, polegające na uciekaniu przed ludźmi.
Jednak pewnego dnia jej życie zmieniło się nie do poznania. Jak zwykle, Przenikała między drzewami i co chwila odwracała się, by się upewnić, czy nie doganiają jej prześladowcy ze strzelbami. Nagle na coś wpadła. Było to wielkie, grube drzewo, które, tak na prawdę uratowało jej życie. Za rośliną było urwisko, na którego dnie płynęła rwąca rzeka. Astra odetchnęła z ulgą. Gdyby to drzewo tu nie rosło, na pewno byłaby już martwa. Ominęła je więc i chciała dalej uciekać, lecz coś przykuło jej uwagę. Spojrzała na dno urwiska, gdzie coś białego kurczowo trzymało się zębami gałęzi. Pomimo, że było to dość daleko od miejsca, z którego patrzyła, odkryła, że to szczeniak. Nie namyślając się długo zaczęła się zsuwać po ścianach kanionu, choć za plecami już wyraźnie słyszała odgłosy nadchodzących ludzi. Potknęła się. Zaczeła spadać, obijając się o kamienie wystające ze ścian. Obolała, wpadła do wody. Silny prąd natychmiast porwał ją, i zaczą ciągnąć w stronę biednego szczeniaka. Padły mierwsze strzały ze strony ludzi. Na szczęście trafili w wodę, daleko od Astry. Ta, zdołała podpłynąć do małego wilka. Zaczęła go uspojajać. Złapała się pazurami gałęzi, którą trzymał malec, a jego wzięła w zęby. Puściła się. Prąd pociągnął ich ku ostrym skałom podwodnym, wyotrzonym przez przepływające wraz z wodą małe kamyki. Przerażona Astra starała się płynąć pod prąd. Ludzie znów strzlili. Tym razem nie spudłowali. Wadera została ranna w łopatkę. Mimo bólu, musiała uratować szczeniaka. Z razny sączyła się krew, której leciało więcej przy każdym jej ruchu. Młuciła wodę łapami tak długo, aż w końcu z wielkim trudem dostała się na suchy ląd. Puściła szczeniaka na ziemię, i zaczęła go lizać, ogrzewając w ten sposób jego zmarznięte ciałko. Usłyszała ładowanie broni. Spojrzała w górę, w stronę myśliwych. Człowiek nie celował w nią...celował w szczenię. Tuż przed strzałem, Astra instynktownie, chcąc ratować małego wilka, zasłoniła go własnym ciałem. Na nieszczęście, kula trafiła prosto w jej serce. Ostatnimi siłami, desperacko odepchnęła szczeniaka, tak, że ten wylądował pod kłodą wyżuconą przez wodę. Był bezpieczny. A wadera traciła siły. Przez mgłę zobaczyła, jak ludzie zbiegają po urwisku. Traciła wyraźność widzenia. Zamknęła oczy...i nagle poczóła wewnętrzną siłę. Jeżeli pozwoli, aby myśliwi tu przyszli , zobaczą szczeniaka, a w tedy i on zginie. Nie może na to pozwolić. Wewnętrzna siła, którą Astra czóła, rosła z karzdą chwilą. Serce, które zostało przebite kulą, odrzyło, i zaczęło szybko bić. Wadera podniosła się, i ku zdumieniu ludzi, jej oczy zaświeciły białym światłem. Warknęła, a oni się cofnęli. Czóła, jak jej ciało rośnie, a z jej grzbietu wyrastają...skrzydła. Wzbiła się w powietrze, i spikowała trzurz przed ludzi, uderzając w ziemię z taką siłą, że upadli. Warknęła znów, a jej głos poniósł się po lesie. Myśliwi podnieśli się i niesamowicie szybko uciekli, wrzeszcząc do siebie. Jescze tylko jeden zostal na miejscu i mierzył do Astry. Szczeknęła, a on się nie ruszył. Nacisął spust. Kula poleciała prosto w stronę wadery...ale przeniknęła ją, i poleciała dalej. Astra skoczyła na człowieka, nie chcąc go zabić, lecz przestarszyć. Tym raziem poskutkowało. Odwróciła się, chcąc powiedzieć malucholi, że jest bezpieczny...lecz zaparło jej dech w piersiach. Leżał nieruchomo pod kłodą, a po jego białym boku, płynęła czerwona krew. Astra natychmiast skoczyła ku niemu. Nie mogła uwierzyć w to co się stało. Broniła go, lecz nie zdołała go ocalić...I w tedy wydarzył się pierwszu cud w jej żuciu- instynktownie dotknęła łapą rany szczeniaka, a on otworzył oczy. Zaskoczona wadera odskoczyła. Szczeniakowi zaświeciły się oczy, tak, jak jej wcześniej. Powiedział jej, że od dziś będzie znana jako Arkta-bogini życia. Astra- a raczej Arkta- była bardzo zaskoczona słowami szczeniaka. Zaprowadziła go do jego watahy. Sama, znalazła zaciszne miejsce na niebie, którego nik nie może znaleźć i do dziś ratuje życie nie jednemu wilkowi...
-Autor: Aria
Fatos-
(1/5)
Mit o bogu Fatosie
Bardzo dawno temu, na terenach WWG żyła inna wataha. Nazwa
jej niestety popadła w niepamięć. Wataha ta żyła ze sobą w zgodzie. Rzadko
kiedy zdarzały się problemy a jeżeli już się pojawiły, dotyczyły one błahych
rzeczy. Innymi słowy-wataha marzeń. A oto w takiej watasze żył sobie wilk
imieniem Fatos. Był miłą i pogodną deltą. Szkolił się na szamana. Uważał, że
było to jego przeznaczeniem. Chciał również pomagać innym wilkom jako
uzdrowiciel ale niestety nie udało mu się. Ogólnie mówiąc żyło mu się doskonale.
Mijały lata. Fatos urósł na potężną i odważną betę, stał się również bardzo cenionym szamanem, do którego zwracało się większość stada. Aż nastał ten dzień...
Było szaro i pochmurno. Chmury całkiem zasłoniły niegdyś oślepiający blask słońca. Jako iż nasz główny bohater pełnił rolę szamana przeczuwał, że dziś stanie się coś okropnego. Niestety, miał rację.
W godzinach popołudniowych na stado naskoczyła inna wataha. Podobno bardzo znana w tamtych czasach. Jako iż wataha nie była przygotowana na atak wroga, ie miała z nimi najmniejszych szans. Fatosa poproszono o obronę szczeniąt, bo wszyscy opiekunowie zostali zamordowani. Fatos chował się wraz ze szczeniakami w resztach jaskiń. Nagle ktoś ich zaatakował. To były bety z tamtego stada. Rozerwały resztkę szczeniąt na strzępy. Fatosowi udało się uciec, ale teraz już był sam. Nie mógł zapomnieć widoku tych szczęniąt. Ich strachu, bólu, ich cierpienie...
Od tego wszystkiego dostał zawrotów głowy. Błąkał się i modlił się aby go nie zabili. Przysiadł na chwilę w konarze przewalonego drzewa. Przez dziurę w konarze widział wszystko co działo się na przeciwko. Wszędzie tylko krew. Mordy. Kości.
W oddali udało mu się dostrzec jego matkę. Starą już schorowaną waderę. W jej stronę biegło z 10 wilków. Fatos ocknął się i szybko wybiegł na przeciw. Gdy już dobiegł do matki, było już za późno. To co udało mu się zobaczyć, to tylko zakrwawione ciało wadery. Rozżalony zaczął szlochać. To była najbliższa mu osoba. Nagle zza drzew wyskoczyło na niego 7 przerażająco wielkich wilków. Fatos zaczął powoli się cofać. Teraz nie miał już dla kogo żyć. Jednak rozum podpowiadał mu aby uciekać. Jak pomyślał tak zrobił. Jednym susem zniknął w krzakach, a reszta wilków za nim...
[..]gonili go ile tylko sił w łapach. Nagle stracili trop
-Gdzie on się podział?!-zapytał jeden z nich.
-Nie wiem!-warknął najsilniejszy z nich-jakbyście idioci nie wlokli się za mną jak ślimaki to byśmy go dorwali i sprali jak trzeba..
-Dobra-znowu krzyknął-rozdzielmy się! Ty pó...
Nie dokończył.
Wokół nich rozpętał się ogień. Nie mieli dokąd uciec. Wszędzie roiło się od ognia...
Wrogowie spłonęli żywcem. Jak się domyślacie ogień rozpętał Fatos. Z pobliskiej ludzkiej wioski, ukradł kilka pochodni. Jako iż żyli w lesie liściastym wszytskie drzewa zaczęły płonąć, a razem z nimi-obydwie watahy. I ta dobra- i zła. Fatos musiał kolejny raz patrzeć na ich cierpienie. Widział jak inni płoną żywcem. Ale przecież nie miał innego wyjścia.
Po kilku godzinach spadł deszcz. A wraz z deszczem-koniec pożaru. Fatos obserwował całe zdarzenie. Był zrozpaczony. To on zabił wszystkich.
-Co ja narobiłem?!?!-obwiniał samego siebie-Już nigdy nie spojrzę nikomu prosto w oczy. Jestem mordercą!
-Nie jesteś-odezwał się jakiś głos-od teraz jesteś Fatos-bóg śmierci.
Fatos był wystraszony. Rozglądał się na wszystkie strony w celu zlokalizowania skąd dochodzi nieznany mu głos. Po krótkiej chwili oślepił go niesamowity blask słońca, w związku z czym-zemdlał
Obudził się nad jeziorem Rashel. Panował mrok. Z początku nie mógł zapamiętać jak tu się znalazł i kim jest. Dla przypomnienia spojrzał w wodę. Ujrzał w nim siebie. Fatosa. Jednak nie wyglądał on jak zawsze-miał skrzydła a jego sierść miała czarno-białą barwę. Nagle oświeciło go. Od teraz jest bogiem śmierci. Ma za zadanie przychodzić po wilki, kiedy przyjdzie ich czas.. a teraz od czasu do czasu błąka się w celu pozwiedzania terenów swojej dawnej watahy.
Mijały lata. Fatos urósł na potężną i odważną betę, stał się również bardzo cenionym szamanem, do którego zwracało się większość stada. Aż nastał ten dzień...
Było szaro i pochmurno. Chmury całkiem zasłoniły niegdyś oślepiający blask słońca. Jako iż nasz główny bohater pełnił rolę szamana przeczuwał, że dziś stanie się coś okropnego. Niestety, miał rację.
W godzinach popołudniowych na stado naskoczyła inna wataha. Podobno bardzo znana w tamtych czasach. Jako iż wataha nie była przygotowana na atak wroga, ie miała z nimi najmniejszych szans. Fatosa poproszono o obronę szczeniąt, bo wszyscy opiekunowie zostali zamordowani. Fatos chował się wraz ze szczeniakami w resztach jaskiń. Nagle ktoś ich zaatakował. To były bety z tamtego stada. Rozerwały resztkę szczeniąt na strzępy. Fatosowi udało się uciec, ale teraz już był sam. Nie mógł zapomnieć widoku tych szczęniąt. Ich strachu, bólu, ich cierpienie...
Od tego wszystkiego dostał zawrotów głowy. Błąkał się i modlił się aby go nie zabili. Przysiadł na chwilę w konarze przewalonego drzewa. Przez dziurę w konarze widział wszystko co działo się na przeciwko. Wszędzie tylko krew. Mordy. Kości.
W oddali udało mu się dostrzec jego matkę. Starą już schorowaną waderę. W jej stronę biegło z 10 wilków. Fatos ocknął się i szybko wybiegł na przeciw. Gdy już dobiegł do matki, było już za późno. To co udało mu się zobaczyć, to tylko zakrwawione ciało wadery. Rozżalony zaczął szlochać. To była najbliższa mu osoba. Nagle zza drzew wyskoczyło na niego 7 przerażająco wielkich wilków. Fatos zaczął powoli się cofać. Teraz nie miał już dla kogo żyć. Jednak rozum podpowiadał mu aby uciekać. Jak pomyślał tak zrobił. Jednym susem zniknął w krzakach, a reszta wilków za nim...
[..]gonili go ile tylko sił w łapach. Nagle stracili trop
-Gdzie on się podział?!-zapytał jeden z nich.
-Nie wiem!-warknął najsilniejszy z nich-jakbyście idioci nie wlokli się za mną jak ślimaki to byśmy go dorwali i sprali jak trzeba..
-Dobra-znowu krzyknął-rozdzielmy się! Ty pó...
Nie dokończył.
Wokół nich rozpętał się ogień. Nie mieli dokąd uciec. Wszędzie roiło się od ognia...
Wrogowie spłonęli żywcem. Jak się domyślacie ogień rozpętał Fatos. Z pobliskiej ludzkiej wioski, ukradł kilka pochodni. Jako iż żyli w lesie liściastym wszytskie drzewa zaczęły płonąć, a razem z nimi-obydwie watahy. I ta dobra- i zła. Fatos musiał kolejny raz patrzeć na ich cierpienie. Widział jak inni płoną żywcem. Ale przecież nie miał innego wyjścia.
Po kilku godzinach spadł deszcz. A wraz z deszczem-koniec pożaru. Fatos obserwował całe zdarzenie. Był zrozpaczony. To on zabił wszystkich.
-Co ja narobiłem?!?!-obwiniał samego siebie-Już nigdy nie spojrzę nikomu prosto w oczy. Jestem mordercą!
-Nie jesteś-odezwał się jakiś głos-od teraz jesteś Fatos-bóg śmierci.
Fatos był wystraszony. Rozglądał się na wszystkie strony w celu zlokalizowania skąd dochodzi nieznany mu głos. Po krótkiej chwili oślepił go niesamowity blask słońca, w związku z czym-zemdlał
Obudził się nad jeziorem Rashel. Panował mrok. Z początku nie mógł zapamiętać jak tu się znalazł i kim jest. Dla przypomnienia spojrzał w wodę. Ujrzał w nim siebie. Fatosa. Jednak nie wyglądał on jak zawsze-miał skrzydła a jego sierść miała czarno-białą barwę. Nagle oświeciło go. Od teraz jest bogiem śmierci. Ma za zadanie przychodzić po wilki, kiedy przyjdzie ich czas.. a teraz od czasu do czasu błąka się w celu pozwiedzania terenów swojej dawnej watahy.
Autor: Vanshee
Lastra-
(2/8)
Mit o bogini Lastrze
Lilia była cichą, nieśmiałą i spokojną młodą waderą. Żyła dawno temu w pewnej watasze, oddalonej od WWG, przeszło 10 dni drogi. Lilia nie posiadała wysokiego statusu. Nie mogła nawet marzyć, o takim luksusie jak sprawowanie władzy w watasze, czy choćby doradzanie Alphom. Jednak mimo jej niskiej rangi nie była źle traktowana w stadzie. Starsi członkowie watahy, z którymi wadera znała się lepiej, czasem poświęcali jej chwilę uwagi rozmawiając z nią, bądź też spacerując w jej towarzystwie po terenie watahy. Bywało też tak, że gromada wilków zapraszała Lilię na polowania. Innymi słowy, choć wilczyca nie posiadała ważnej funkcji, większość towarzyszy nie odnosiła się do niej z pogardą. Żyła bez większych zobowiązań, ale nie próżnowała i pomagała innym wilkom. Tak wyglądało szczenięce (i z początku młode) życie wadery.
Jednak kiedy stare wilki umierały, ich miejsca zajmowały młode, silne, czasem pyszne basiory i wadery. Nikt już nie chciał widywać się z nisko urodzoną, zamkniętą w sobie Lilią. Po jakimś czasie, pod wpływem presji, prawie cała wataha nie zwracała uwagi na błękitną wilczycę. Nikogo już nie obchodziła biedna, samotna wadera.
Odrzucana przez część stada, Lilia dnie i wieczory spędzała nad potokiem. Przychodziła tam wczesnym rankiem, siedziała wpatrując się w wodę, aż do późnego zmroku.
Kiedy wilki spędzały ze sobą czas, ona siedziała sama nad potokiem. Kiedy tamci ucztowali, Lilia łapały ryby w wodzie. Gdy wataha razem bawiła się, lub polowała, wadera wolała pływać w „swojej” rzece.
Po jakimś czasie niebieska wilczyca stała się bardzo odosobniona, od reszty stada. Coraz to nowsi członkowie watahy, widując ją, nawet nie wiedzieli jak ma na imię. A ci co pamiętali, zapominali szybko. Nawet Alphy nie lubiły rozmawiać o Lilii. Zupełnie jakby wadera była dla nich kimś obcym. Jednak Lilii nie przeszkadzało takie życie, a nawet była z niego trochę zadowolona. Nie wchodziła w drogę innym wilkom, a oni jej. Nikt jej nie przeszkadzał, tak jak i ona pozostałym. Z upływem lat Lilia przyzwyczaiła się do takiego życia.
Do czasu…. aż pewnym wilkom, zaczęło to przeszkadzać.
Była to późna jesień. Słońce nie ogrzewało już trawy, spadały pierwsze śniegi, powoli zamarzały jeziora. Jednak potok Lilii, bez względu na porę roku, nigdy się nie zmieniał. Tak jak codziennie Lilia przyszła nad rzekę, by spędzić tam resztę dnia. Gdy siedziała spokojnie wpatrując się w wodę, nagle usłyszała za sobą cichy szelest. Obróciła się gwałtownie, a jej oczom ukazało się 5 młodych basiorów.
~To synowie Alph- pomyślała z niesmakiem wadera. Na ich widok Lilia poczuła, że po jej twarzy przebiega lekki grymas, jednak miała nadzieję, że żaden z wilków tego nie zauważył. Gromada samców podeszła do niej, jeden z nich przemówił do niej zimnym i bezwzględnym głosem:
- Ty… jesteś Lilia, prawda?- co prawda nie było to pytanie. Raczej upewnienie się, więc wadera nie odpowiedziała. Chociaż na dźwięk wypowiedzianego przez kogoś jej własnego imienia zrobiło jej się bardzo miło.
-Co tutaj robisz?- spytał drugi, starszy basior. Jego głos był niski i zachrypnięty. Lilia nadal nie podowiadywała.
Grupka powoli poruszała się w jej kierunku, a błękitna wilczyca odruchowo zaczęła się cofać.
-Co nie odpowiadasz?! Gadaj jak ktoś zadaje ci pytanie!!!- wrzasnął jeden z rodzeństwa. Gdy Lilia usłyszała jego głos, ze strachy podkuliła ogon. Nie dlatego, że bała się JEGO. Ale w jego głosie było coś przerażającego.
-Głucha jesteś?!- warknął najwyższy basior-zadał ci pytanie! WIĘC MASZ ODPOWIADAĆ!- po czym skoczył w stronę Lilii. Wilczyca zrobiła unik, omijając napastników. Najstarszy z synów Alph zwrócił się w jej kierunku.
-Co ty tu właściwie robisz, co?!- gdy ponownie wypowiadał to pytanie Lilia uświadomiła sobie jedną rzecz
~Nie pytają się co robię tu, nad potokiem- pomyślała,- przeszkadza im to, że należę do tej watahy!
Wadera otworzyła szeroko oczy i z niedowierzaniem wpatrywała się w grupkę wilków. Wszystkie 5 par oczu było zwrócone na nią. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Po prostu ta cała sytuacja była tak nagła i taka dziwna, że nie zdobyła się na odwagę wypowiedzenia nawet kilku słów.
Basior mówił dalej:
-Co dziennie wymykasz się z jaskiń. Rzadko ktokolwiek cię widuje. Nie pokazujesz się Alphom! W dodatku wchodzisz na teren wrogiej nam watahy! Pewnie dla nich szpiegujesz, co?! Przyznaj się! PRZYZNAJ!!!
Lilia nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Nie miała nawet chwili by to zrobić. Najstarszy z grupy rzucił się na nią. Starała się zrobić unik, lecz tym razem za późno. Wilki złapał ją za szyję, szarpiąc ją i odrzucając w stronę wody.
~Co oni mówią- pomyślała- przecież nawet nie wiedziałam, że to teren innej watahy. Nikt tu nie przychodził, więc jak miałam się domyśleć? W dodatku… „szpieg”? To brzmi jak jakiś kiepski żart.
-Czemu nie odpowiadasz?! MASZ SIĘ PRZYZNAĆ!
-…. nie ja…. nie zdradziłam watahy. Nie jestem szpiegiem. Zależy mi na Alphie i tak jak wy potrafię być lojalna. Nie jestem szpiegiem.
-ZAMKNIJ SIĘ! Wrzasnął najstarszy z rodzeństwa i ponownie zaatakował Lilię. –Właśnie, że nim jesteś! Wczoraj gromada wilków zabiła Alphy! ZAMORDOWALI NASZYCH RODZICÓW! A CIEBIE akurat nie było w watasze! Nikogo innego, tylko CIEBIE! To TY ich zabiłaś!!!- nagle cała gromada rzuciła się za Lilię. Wepchnęli ją do wody, do jej najgłębszego miejsca. Czuła jak każdy z nich zaczyna ją gryźć, drapać i szarpać jej ciało. Chciała coś zrobić, ale nie mogła. Nie była w stanie. Młode wilki chciały pomścić śmierć swoich rodziców. Kierował nimi gniew i zemsta. Ich było pięciu, Lilia była jedna. Woda w rzece przybrała czerwony kolor, a Lilia przestała już czuć cokolwiek. Żyła. Była przytomna, ale niczego już nie czuła. Chciała tylko żeby przestali ją gryźć. Aby jej już nie zabijać. Chciała by woda nie była brudna od jej krwi. Chciała by przestali. Chciała by uwierzyli.
-…przestańcie…- szepnęła cicho.- Przestańcie. PRZESTAŃCIE!- krzyknęła. Tak silny głos znalazł się w niej nie wiadomo skąd. Poczuła jak woda w rzece się wzbiera. Płynęła coraz szybciej i było jej coraz więcej. Po chwili ogromny, niekontrolowany nurt zabrał ją wraz z piątką jej napastników. Czuła, że może to kontrolować, ale nie wiedziała jak. Widziała jak rodzeństwo roztrzaskuje się o skały, na które zrzuciła ich woda.
Nie żyli. I ona… też była martwa. Nie widziała już nic. Niczego nie czuła, o niczym nie myślała. Jej już tu nie było. Nie żyła. Nie…. Nie tyle „nie żyła” co spała. Jednak był to sen, z którego nie potrafiła się w żaden sposób obudzić.
Po chwili otworzyła oczy. Leżała w wodzie, na dnie rzeki. Przez chwilę myślała, że udusi się z braku powietrza jednak…. Nie oddychała. Nie potrzebowała oddychać. Spojrzała się dookoła. Wokół niej leżało sześć trupów. Pięć synów Alph i…. i Lilia. Podpłynęła do ciała niebieskiej, jak woda, wilczycy. To… to było JEJ ciało.
~Co się stało. Przecież… ona nie może być mną.- Nie wiedząc co ma robić wypłynęła z wody. Kiedy wyszła na brzeg, odwróciła się z powrotem w stronę rzeki i spojrzała w taflę.
-Kim… ja w takim razie jestem?- zadała to pytanie samej sobie. –Przecież tam… było moje ciało…. Ale ja…. ja jestem tutaj. Kim ona była? Kim ja jestem?- wpatrywała się w wodę. Po chwili usłyszała głos. Przed sobą. Spojrzała się, lecz nikogo tam nie było. Po chwili błękitna wilczyca zorientowała się, że nie mówi do niej żaden wilk.
~Wilk nie ma takiego głosu. To odgłos….
Spojrzała się znów w wodę i widziała jak drży. Słyszała co mówi wyraźnie.
-Lilia już nie żyje. Umarła. Jesteś Lastrą, boginią wody. Istniejesz.
Nikt nie wie skąd Lilia, czy też bogini Lastra, tamtego dnia, była wstanie kontrolować nurt rzeki, aby uratować siebie i jej ukochany strumień. Reszta wilków w watasze była tak pogrążona w żałobie po stracie Alph, że nawet nie zauważyli, kiedy Lastra przestała się już pokazywać w ich watasze. A Ci którzy o niej pamiętali, nie interesowali się tym, że nigdzie jej nie było. Wadera odeszła od nich… na zawsze.
Od tamtej pory Lastra, jest znana jako bogini rzek, potoków i jezior. Jednak chodź od dawnych wydarzeń minęło wiele (naprawdę wiele) lat, to błękitna wadera, już nigdy nie będzie w pełni ufać żadnemu wilkowi. To jak ją kiedyś potraktowano zapamięta na zawsze. Tak jak to, że już na zawsze pozostanie w odosobnieniu. Tylko ona…. i woda, którą się opiekuje. Samotna bogini, żyjąca w wodzie… w której niegdyś zginęła.
Lilia była cichą, nieśmiałą i spokojną młodą waderą. Żyła dawno temu w pewnej watasze, oddalonej od WWG, przeszło 10 dni drogi. Lilia nie posiadała wysokiego statusu. Nie mogła nawet marzyć, o takim luksusie jak sprawowanie władzy w watasze, czy choćby doradzanie Alphom. Jednak mimo jej niskiej rangi nie była źle traktowana w stadzie. Starsi członkowie watahy, z którymi wadera znała się lepiej, czasem poświęcali jej chwilę uwagi rozmawiając z nią, bądź też spacerując w jej towarzystwie po terenie watahy. Bywało też tak, że gromada wilków zapraszała Lilię na polowania. Innymi słowy, choć wilczyca nie posiadała ważnej funkcji, większość towarzyszy nie odnosiła się do niej z pogardą. Żyła bez większych zobowiązań, ale nie próżnowała i pomagała innym wilkom. Tak wyglądało szczenięce (i z początku młode) życie wadery.
Jednak kiedy stare wilki umierały, ich miejsca zajmowały młode, silne, czasem pyszne basiory i wadery. Nikt już nie chciał widywać się z nisko urodzoną, zamkniętą w sobie Lilią. Po jakimś czasie, pod wpływem presji, prawie cała wataha nie zwracała uwagi na błękitną wilczycę. Nikogo już nie obchodziła biedna, samotna wadera.
Odrzucana przez część stada, Lilia dnie i wieczory spędzała nad potokiem. Przychodziła tam wczesnym rankiem, siedziała wpatrując się w wodę, aż do późnego zmroku.
Kiedy wilki spędzały ze sobą czas, ona siedziała sama nad potokiem. Kiedy tamci ucztowali, Lilia łapały ryby w wodzie. Gdy wataha razem bawiła się, lub polowała, wadera wolała pływać w „swojej” rzece.
Po jakimś czasie niebieska wilczyca stała się bardzo odosobniona, od reszty stada. Coraz to nowsi członkowie watahy, widując ją, nawet nie wiedzieli jak ma na imię. A ci co pamiętali, zapominali szybko. Nawet Alphy nie lubiły rozmawiać o Lilii. Zupełnie jakby wadera była dla nich kimś obcym. Jednak Lilii nie przeszkadzało takie życie, a nawet była z niego trochę zadowolona. Nie wchodziła w drogę innym wilkom, a oni jej. Nikt jej nie przeszkadzał, tak jak i ona pozostałym. Z upływem lat Lilia przyzwyczaiła się do takiego życia.
Do czasu…. aż pewnym wilkom, zaczęło to przeszkadzać.
Była to późna jesień. Słońce nie ogrzewało już trawy, spadały pierwsze śniegi, powoli zamarzały jeziora. Jednak potok Lilii, bez względu na porę roku, nigdy się nie zmieniał. Tak jak codziennie Lilia przyszła nad rzekę, by spędzić tam resztę dnia. Gdy siedziała spokojnie wpatrując się w wodę, nagle usłyszała za sobą cichy szelest. Obróciła się gwałtownie, a jej oczom ukazało się 5 młodych basiorów.
~To synowie Alph- pomyślała z niesmakiem wadera. Na ich widok Lilia poczuła, że po jej twarzy przebiega lekki grymas, jednak miała nadzieję, że żaden z wilków tego nie zauważył. Gromada samców podeszła do niej, jeden z nich przemówił do niej zimnym i bezwzględnym głosem:
- Ty… jesteś Lilia, prawda?- co prawda nie było to pytanie. Raczej upewnienie się, więc wadera nie odpowiedziała. Chociaż na dźwięk wypowiedzianego przez kogoś jej własnego imienia zrobiło jej się bardzo miło.
-Co tutaj robisz?- spytał drugi, starszy basior. Jego głos był niski i zachrypnięty. Lilia nadal nie podowiadywała.
Grupka powoli poruszała się w jej kierunku, a błękitna wilczyca odruchowo zaczęła się cofać.
-Co nie odpowiadasz?! Gadaj jak ktoś zadaje ci pytanie!!!- wrzasnął jeden z rodzeństwa. Gdy Lilia usłyszała jego głos, ze strachy podkuliła ogon. Nie dlatego, że bała się JEGO. Ale w jego głosie było coś przerażającego.
-Głucha jesteś?!- warknął najwyższy basior-zadał ci pytanie! WIĘC MASZ ODPOWIADAĆ!- po czym skoczył w stronę Lilii. Wilczyca zrobiła unik, omijając napastników. Najstarszy z synów Alph zwrócił się w jej kierunku.
-Co ty tu właściwie robisz, co?!- gdy ponownie wypowiadał to pytanie Lilia uświadomiła sobie jedną rzecz
~Nie pytają się co robię tu, nad potokiem- pomyślała,- przeszkadza im to, że należę do tej watahy!
Wadera otworzyła szeroko oczy i z niedowierzaniem wpatrywała się w grupkę wilków. Wszystkie 5 par oczu było zwrócone na nią. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Po prostu ta cała sytuacja była tak nagła i taka dziwna, że nie zdobyła się na odwagę wypowiedzenia nawet kilku słów.
Basior mówił dalej:
-Co dziennie wymykasz się z jaskiń. Rzadko ktokolwiek cię widuje. Nie pokazujesz się Alphom! W dodatku wchodzisz na teren wrogiej nam watahy! Pewnie dla nich szpiegujesz, co?! Przyznaj się! PRZYZNAJ!!!
Lilia nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Nie miała nawet chwili by to zrobić. Najstarszy z grupy rzucił się na nią. Starała się zrobić unik, lecz tym razem za późno. Wilki złapał ją za szyję, szarpiąc ją i odrzucając w stronę wody.
~Co oni mówią- pomyślała- przecież nawet nie wiedziałam, że to teren innej watahy. Nikt tu nie przychodził, więc jak miałam się domyśleć? W dodatku… „szpieg”? To brzmi jak jakiś kiepski żart.
-Czemu nie odpowiadasz?! MASZ SIĘ PRZYZNAĆ!
-…. nie ja…. nie zdradziłam watahy. Nie jestem szpiegiem. Zależy mi na Alphie i tak jak wy potrafię być lojalna. Nie jestem szpiegiem.
-ZAMKNIJ SIĘ! Wrzasnął najstarszy z rodzeństwa i ponownie zaatakował Lilię. –Właśnie, że nim jesteś! Wczoraj gromada wilków zabiła Alphy! ZAMORDOWALI NASZYCH RODZICÓW! A CIEBIE akurat nie było w watasze! Nikogo innego, tylko CIEBIE! To TY ich zabiłaś!!!- nagle cała gromada rzuciła się za Lilię. Wepchnęli ją do wody, do jej najgłębszego miejsca. Czuła jak każdy z nich zaczyna ją gryźć, drapać i szarpać jej ciało. Chciała coś zrobić, ale nie mogła. Nie była w stanie. Młode wilki chciały pomścić śmierć swoich rodziców. Kierował nimi gniew i zemsta. Ich było pięciu, Lilia była jedna. Woda w rzece przybrała czerwony kolor, a Lilia przestała już czuć cokolwiek. Żyła. Była przytomna, ale niczego już nie czuła. Chciała tylko żeby przestali ją gryźć. Aby jej już nie zabijać. Chciała by woda nie była brudna od jej krwi. Chciała by przestali. Chciała by uwierzyli.
-…przestańcie…- szepnęła cicho.- Przestańcie. PRZESTAŃCIE!- krzyknęła. Tak silny głos znalazł się w niej nie wiadomo skąd. Poczuła jak woda w rzece się wzbiera. Płynęła coraz szybciej i było jej coraz więcej. Po chwili ogromny, niekontrolowany nurt zabrał ją wraz z piątką jej napastników. Czuła, że może to kontrolować, ale nie wiedziała jak. Widziała jak rodzeństwo roztrzaskuje się o skały, na które zrzuciła ich woda.
Nie żyli. I ona… też była martwa. Nie widziała już nic. Niczego nie czuła, o niczym nie myślała. Jej już tu nie było. Nie żyła. Nie…. Nie tyle „nie żyła” co spała. Jednak był to sen, z którego nie potrafiła się w żaden sposób obudzić.
Po chwili otworzyła oczy. Leżała w wodzie, na dnie rzeki. Przez chwilę myślała, że udusi się z braku powietrza jednak…. Nie oddychała. Nie potrzebowała oddychać. Spojrzała się dookoła. Wokół niej leżało sześć trupów. Pięć synów Alph i…. i Lilia. Podpłynęła do ciała niebieskiej, jak woda, wilczycy. To… to było JEJ ciało.
~Co się stało. Przecież… ona nie może być mną.- Nie wiedząc co ma robić wypłynęła z wody. Kiedy wyszła na brzeg, odwróciła się z powrotem w stronę rzeki i spojrzała w taflę.
-Kim… ja w takim razie jestem?- zadała to pytanie samej sobie. –Przecież tam… było moje ciało…. Ale ja…. ja jestem tutaj. Kim ona była? Kim ja jestem?- wpatrywała się w wodę. Po chwili usłyszała głos. Przed sobą. Spojrzała się, lecz nikogo tam nie było. Po chwili błękitna wilczyca zorientowała się, że nie mówi do niej żaden wilk.
~Wilk nie ma takiego głosu. To odgłos….
Spojrzała się znów w wodę i widziała jak drży. Słyszała co mówi wyraźnie.
-Lilia już nie żyje. Umarła. Jesteś Lastrą, boginią wody. Istniejesz.
Nikt nie wie skąd Lilia, czy też bogini Lastra, tamtego dnia, była wstanie kontrolować nurt rzeki, aby uratować siebie i jej ukochany strumień. Reszta wilków w watasze była tak pogrążona w żałobie po stracie Alph, że nawet nie zauważyli, kiedy Lastra przestała się już pokazywać w ich watasze. A Ci którzy o niej pamiętali, nie interesowali się tym, że nigdzie jej nie było. Wadera odeszła od nich… na zawsze.
Od tamtej pory Lastra, jest znana jako bogini rzek, potoków i jezior. Jednak chodź od dawnych wydarzeń minęło wiele (naprawdę wiele) lat, to błękitna wadera, już nigdy nie będzie w pełni ufać żadnemu wilkowi. To jak ją kiedyś potraktowano zapamięta na zawsze. Tak jak to, że już na zawsze pozostanie w odosobnieniu. Tylko ona…. i woda, którą się opiekuje. Samotna bogini, żyjąca w wodzie… w której niegdyś zginęła.
Autor: Sandra
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mit o Bogini Lastrze
Pewnego burzowegp dnia na świat przyszła Last, mała urocza wadera. Jeszcze
wtedy niczym się nie różniła od innych szczęniąt. Z biegiem lat Last bardzo
pokochała wodę i mogła w niej spędzać całe dnie, jednak była to wadera, która
nie umiała nie robić swoich obowiąsków i zaniedbywać przyjaciół...często miała
ochotę porzucić daną rzecz, którą w tej chwili robiła i pobiec do wody. Każdy
kochał tą Last za jej wyjątkowość.
Pewnego dnia Last szła nad potkiem ze swoim najlepszym przyjacielem Rando.
Chłopak zauważył coś dziwnego...z jej ogona zaczeły powstawać dwa inne. Last
nie chciała, żeby kto kolwiel wiedział o tym, dlatego Rando przyżekł jej, że
nikomu nie wypowie, a jeśli złamie tajemnicę zginie na dnie potoku...przez lata
inne wilki męczyły go, żeby powiedział co się stało z ich kochaną Last. Wkońcu
uległ. Przez 2 lata trzymał się zdala od Potoku, , przyszedł, żeby
przyznać się Last co zrobił. Wściekła wadera rzuciła się na przyjaciela i
porwał go nurt. Szukała go miesiącami, wkońcu zdała sobie sprawę, co się stało.
Następnego dnia przyszła do watahy. Nikt się nie zdziwił na widok jej ogona.
Przyznała się Alfie co zrobiła. Alfa ogłosiła:
-Last to nie jest zwykły wilk. Wyrosły jej 2 dodatkowe ogony i to co
powiedziała się spełniło. Last twoim przeznaczeniem jest być Boginią wody -
Last nadała sobie imię Lastra i od tąd żyje jako Bogini.
Autor:Banshee
Spidix-
(1/8)
Mit o boginii Spidix
Około dziesięciu tysięcy lat temu była wataha. Niestety nazwa jej została zapomniana wiele lat temu. Była tam pewna młoda wadera o imieniu Spidix. Urodzona była jako Delta. Od szczeniaka podziwiała ogień i tak jagby ,,zakochała się" w nim. Gdy skończyła rok została łowcą. A więc w czasie jednego z polowań w watasze wybuchł porzar. Gdy Spidix dobiegła wraz z drużyną zastała watahę uciekającą przed żywiołem. Większość wilków uciekała, a niektóre wilki paliły się żywcem. Zauważyła swoją matkę siłą odciągającą od ich wspólnej jaskini. Usłyszała pisk swojego pięcio miesięcznego brata. Nazywał się Jasper ( czyt. Dżasper), utknął w jaskini. Pobiegła w jego strone. Ogień zagradzał wejście do jaskini, ale Spidix zauważyła małą dziurę i przeszłarzez nią. Zauwarzyła brata, siedział skulony na drugim końcu jaskini. Chwiciła go i ruszyła w strone dziury, jednak tuż przed nią spadł wielki głaz zagradzając wyjście. Spidix poszła w strone ognia. Showała brata przed ogniem własnym ciałem i weszła prosto w ogień. Czuła jak płomienie spalają ją po woli. Gdy wyszła z jaskini odżuciła Jaspera krzycząc ,, uciekaj do mamy!" Jednak szczeniak chciał do niej podejść. Widząc to Spidix odwruciła się i pobiegła przed siebie. Zdożyła tylko zobaczyć jak jakiś wilk bieże Jaspera i ucieka z nim do rzeki. Spidix zatrzymała się nie daleko od miejsca gdzie żuciła brata. Zamknęła oczy, właśnie w tedy przestała czuć ból. Otworzyła oczy i zobaczyła ciemność. Czy ja już umarłam? Zapytała sama siebie. Wyglągała tak jak zanim spłoneła... No prawie bo na jej gżbiecie wyrosły czarne skrzydła, wtedy usłyszała głos:
- Nie Spidix nie umarłaś i już nigdy tego nie zrobisz. Od dzisisiaj jesteś boginią ognia.- wtedy znalazła się tam gdzie zamknęła oczy, a obok niej była tylko kupka popiołu, który zdmochiwał wiatr. Ogień zaczoł gasnąć na jej życzenie. Jej wataha uciekła już dawno, a Spidix odleciała daleko...
Autor: Nightflow
William-
(1/10)
Mit o bogu Williamie
Dawno, dawno temu pewnej wiosny młoda wilczyca została świeżo upieczoną matką. Imię jej zostało wielokrotnie zmieniane i nikt nie wie do końca, jak brzmiało w rzeczywistości. Jedni powiadają, że imię jej brzmiało Sarah i była młodą wilczycą na stanowisku Omega, która uchodziła za najpiękniejszą w watasze, inni zaś, że na imię jej było Rosie i była Alfą owej watahy. Lecz ja trzymam się wersji związanej z imieniem Sarah. Na świat przyszła wówczas piątka ślicznych i zdrowych szczeniąt - trzy basiorki i dwie waderki. Imiona ich (każda wersja podtrzymuje te same) brzmiały: Roxette, Lunar, Nevir, Dagger i William. Mieli wiele szczęścia, bo urodzili się w bardzo spokojnej watasze, nie mających wrogów, a jedynie grono sojuszników. Roxette i Lunar były typowymi, jak na te czasy, pannami nie to, co ich bracia, którzy (ich zdaniem) byli wyjątkowo nierozsądni, bezmyślni i dziecinni. I miały odrobinę racji, ale co poradzić? To przecież małe basiorki z zupełnie różnymi charakterami. Najstarszy z nich, Nevir, był pomysłodawcą większości głupich pomysłów, najzwyczajniej lubił pakować się w kłopoty, a często wciągał w to innych. Dagger był tym najbardziej wysportowanym z miotu, mimo iż nie był najstarszy, bardzo żywiołowy typ, który zawsze zgadzał się na wszystkie pomysły starszego brata. Został William... najmłodszy i chyba najmniejszy z rodzeństwa. Od małego lubił wszystkie szczenięta watahy, a nawet rodzeństwo, które nie do końca go lubiło... Niestety dobre czasy minęły zanim szczeniaki dorosły. Wataha była "pod ostrzałem" tygrysów szablo zębnych oraz wilków-demonów. Pewnego dnia jedne z nich (tygrysów lub wilków, zależy od wersji) zakradł się do jaskini, w której spały wszystkie szczenięta, poza... Williamem... Gdy malec zobaczył wroga wstał na równe nogi i zaczął wyć i warczeć. Zanim jednak przybiegły starsze wilki napastnik zmierzał w stronę śpiących kruszyn, a Will czuł, że musi coś zrobić i zrobił... stanął w obronie swoich przyjaciół, ale straszenie rywala nie wystarczyło, a więc... William rzucił się do walki z bestią! Gdy jednak pojawili się starsi było już za późno... Wprawdzie szczenięta zostały ocalone, ale za jaką cenę? William oddał własne życie za przyjaciół, którzy nie bardzo za nim przepadali... Matka bohatera wpadła w histerię: przed jej łapami leży jej martwy synek, ale duch Will'a cały czas przy niej był.
- Mamo! Mamo! Mamo, nie płacz! Przecież tu jestem! - wołał mały duch, ale bezskutecznie.
- Ona Cię nie usłyszy... - usłyszał jakiś głos za sobą, odwrócił się. Za nim wznosiła się w powietrzu Arkta - bogini życia.
- Kim Ty jesteś? - spytał niepewnie William.
- Arkta, jedna z bogów. Odpowiadam za życie wilków. A Ty, Williamie za swe czyny zostałeś bogiem szczeniąt. - wyjaśniła spokojnie.
- Ale jak to "bogiem"? Przecież jestem szczeniakiem! Moja mama mnie potrzebuje! - rozpłakał się. Arkta machnęła łapą i malec stał się widoczny jako latająca, niebieskawa postać.
- Will? To Ty, synku? - spytała niepewnie rozpłakana wilczyca.
- Mamo! - podleciał do niej i "przytulił się", na tyle, na ile umiał. - Tak bardzo Cię kocham, mamo! Ale musisz pozwolić mi odejść bym chronił wszystkie szczeniaki. Ja naprawdę chciałbym zostać tu, z Tobą, ale mnie potrzebują... - chciał tłumaczyć matce dalej, ale mu przerwała chlipiąc przy tym:
- Ja też Cię kocham, Will! - przytuliła go mocno, po czym wilczek rozpłyną się w powietrzu. Powiadają, że William czasem kręci się przy grobie swej kochającej matki, ale nikt nie wie gdzie on się znajduje.
Autor: Molly
Windy-
(0/10)
Armour-
(0/8)
Athos-
(1/8)
Mit o Bogu Athos'ie
Kiedyś, kiedyś nikt już nie pomięta kiedy żył wilk o imieniu Athos był bardzo skryty nie lubił za wiele mówić, a jeśli coś mówił musiał mieć do tego wilka wielkie zaufanie. Trzeba Wam jednak wiedzieć, że Athas nie miał do większości wilków zaufania. Nie wiadomo czemu nie lubił pomogać innym wilkom nawet gdy były w wielkiej potrzebie, sądzę, że miał po prostu taką naturę. Athos nie miał przyjaciół, jego matka zginęła gdy się urodził, a w wieku kilku miesięcy odszedł tagrze jego ojciec. Jas więc sami widzicie Athos nie miał za wesołego dzieciństwa. Istniało jednak coś co Athos uwielbiał od małego wilczka, a mianowicie kochał WOJNĘ. Od małego przyglądał się z zamiłowaniem każdej potyczne czy kłutni w której doszło do wżycia siły kłutni i właśnie dla tego Athos nie miał przyjaciól. Inne wilki nie nawidziły wojny, bały się krwi i cierpienia i właśnie z tego powodu wilki zaczęły bać się tagrze Athosa. Lecz musiały przyznać, że nikt nawet sam kapitan wojsk nie walczy lepiej niż Athos. Życie Athosa nie było więc ciekawe, ąż do pewnego dnia, kiedy w kraju w którym mieszkał Athos, wybuchła wojna. Wszystkie wilki skomliły płakały i rozpaczały, tylko nie Athos. Wyruszył na tą wojnę z radością przedstawił się kapitanowi, który przyją go do ich wojska. Athos zaczynał swoją "karierę wojenną" jako zwykły wijownik, ale kiedy okazał swoje umiejętności w pierwszym starciu awansował nieco wyżej. Tak mijały miesiące i minoł rok Athos został wicekapitanem wojsk, lecz pewnego dnia doszła do uszu wilków żałobna wiadomość, że kapitan wojsk nie żyje. Wtedy Athos przeją dowodzenie, a za jego dowodzeniem wygrywali KAŻDĄ bitwę! W końcu przyszedł czas na odtateczne starcie. Było to śmiertelne starcie Athos zadał śmiertejny cios dowódcy przeciwników i wygrali ostatecznie ale z wielką stratą zginą w czasie tej bitwy Athos. Wszyscy go gorzko opłakiwali, ale to nie tko inny lecz ATHOS zapewnił kraju spokuj i zwycieństwo. Długo pamięć przetrwała o walecznym Athosie, który nie bał się poświęcić za ojczyznę. Pamieć tych czynów przetrwała aż do dziś i oto ten sam Athos został BOGIEM, bogiem naszej watahy!
Autor-Kasumi
Lazur-
(1/6)
Mit o bogu Lazurze
Zwykły szczeniak, najmniejszy z miotu, o imieniu Lik, odrzucony, niezauważalny. Na 5 miesiąc życia dostał słuchawki od których się już nie rozstawał, zabierał ze sobą je wszędzie. Porzucony przez rodziców, błądził długie miesiące. Musiał uciekać przed ludźmi, wilkami, przed każdym. Uciekając przed wilkami które chciały go zabić trafił na innego wilka myślał że już po nim bo pewnie mnie też zabije, myślał. Ale stanął w jego obronie przegonił wilki i uciekł. Lik zrozumiał że będzie od tamtej chwili pomagał wilkom w potrzebie. Nie miał super mocy ale miał coś więcej, miał WIARĘ. Gdy miał 1 rok, zobaczył małego wilka który jest nad przepaścią, widział wilki które chciały go zepchnąć w otchłań przepaści. Pobiegł do nich i krzyknął
- Zostawcie go!!!
odwrócili się do niego i zaczęli się śmiać.
- Co was tak śmieszy?!
- Ty! hahahaha
- Powiedziałem zostawcie go!!!! -krzyknął tak mocno że lustro które mieli, pękło na milion kawałków. Jeden z nich został inni uciekli.
- I co mi zrobisz ,ogłuszysz ,nie? haha
Pomyślałem o słuchawkach
szkoda że te słuchawki nie mogą tak głośno muzyki puścić aby nie wytrzymał i uciekł tamten, ale nic nie robiąc mi... myślał.
Nagle tak się stało jak pomyślał zaczęła tak głośno grać muzyka że tamten uciekł. zabrał szczeniaka z przepaści.wtedy szczeniak powiedział -Od dziś nie nazywasz się Lik tylko Lazur, jesteś bogiem muzyki. Zadziwiony basior poszedł go odnieść do jego watahy i został bogiem muzyki. Zaczął być bardzo towarzyski i śpiewa czasami z tym już nie małym szczeniakiem (Teraz już basiorem).
Zwykły szczeniak, najmniejszy z miotu, o imieniu Lik, odrzucony, niezauważalny. Na 5 miesiąc życia dostał słuchawki od których się już nie rozstawał, zabierał ze sobą je wszędzie. Porzucony przez rodziców, błądził długie miesiące. Musiał uciekać przed ludźmi, wilkami, przed każdym. Uciekając przed wilkami które chciały go zabić trafił na innego wilka myślał że już po nim bo pewnie mnie też zabije, myślał. Ale stanął w jego obronie przegonił wilki i uciekł. Lik zrozumiał że będzie od tamtej chwili pomagał wilkom w potrzebie. Nie miał super mocy ale miał coś więcej, miał WIARĘ. Gdy miał 1 rok, zobaczył małego wilka który jest nad przepaścią, widział wilki które chciały go zepchnąć w otchłań przepaści. Pobiegł do nich i krzyknął
- Zostawcie go!!!
odwrócili się do niego i zaczęli się śmiać.
- Co was tak śmieszy?!
- Ty! hahahaha
- Powiedziałem zostawcie go!!!! -krzyknął tak mocno że lustro które mieli, pękło na milion kawałków. Jeden z nich został inni uciekli.
- I co mi zrobisz ,ogłuszysz ,nie? haha
Pomyślałem o słuchawkach
szkoda że te słuchawki nie mogą tak głośno muzyki puścić aby nie wytrzymał i uciekł tamten, ale nic nie robiąc mi... myślał.
Nagle tak się stało jak pomyślał zaczęła tak głośno grać muzyka że tamten uciekł. zabrał szczeniaka z przepaści.wtedy szczeniak powiedział -Od dziś nie nazywasz się Lik tylko Lazur, jesteś bogiem muzyki. Zadziwiony basior poszedł go odnieść do jego watahy i został bogiem muzyki. Zaczął być bardzo towarzyski i śpiewa czasami z tym już nie małym szczeniakiem (Teraz już basiorem).
Autor:Assassin
Friend-
(1/8)
Mit o bogu Friend'zie
Były raz dwie watahy - wataha Mrocznych Kłów i wataha Wschodzącego Słońca. Te dwie watahy żyły ze sobą w niezgodzie, ciągle ze sobą walczyły.
Jednak Młody Alpha Watahy Mrocznych Kłów - Dark oraz Młody Alpha Watahy Wschodzącego słońca - Light byli najlepszymi przyjaciółmi. Spotykali się codziennie, żartując, polując i zastanawiali się co zrobić, aby ich watahy się pogodziły.
Ta przyjaźń trwała aż trzy lata. Lecz wtedy, Dark i Light mieli objąć stanowiska Alph. Lecz przed tym, Wataha Mrocznych Kłów wypowiedziała Wojnę Watasze Wschodzącego Słońca. Było to spowodowane tym, że ojciec Darka, Anger, miał nadzieję, że jego syn zabije Lighta.
Gdy Dark się o tym dowiedział, uciekł szybko na miejsce, gdzie zawsze spotykał się z Lightem. Ten już tam był. Właśnie dowiedział się od swojego ojca, Leader'a, że ma walczyć z Darkiem.
Dwójka przyjaciół mała sobie głowy, co robić, aby skończyć ten konflikt. Obaj wiedzieli, że wtedy ich ojcowie będą zawiedzeni, rozczarowanie. Już ogarniało ich poczucie winy, gdy widzieli rozczarowanie w ich oczach.
Lecz z drugiej strony, za nich w świecie żaden z nich nie chciał zabić swojego przyjaciela.
W końcu podjęli decyzję.
Nadszedł dzień bitwy. Wataha Mrocznych Kłów i Wataha Wschodzącego Słońca spotkali się na ogromnej polanie, na Granicy.
Matka Darka - Angel i matka Lighta - Sun denerwowały się, czemu nie ma ich synów. Leader i Anger, nieświadomi, że mówią to samo, uspokajali swoje partnerki, mówiąc, że ich synowie pilnują tyłów armii.
Rozgrzała się bitwa. Była to najstraszniejsza wojna, jaka miała miejsce odkąd pierwsza wilcza łapa stanęła na ziemi. Wszędzie krew i deszcz. Wilki walczyły zacięcie. Co chwila któryś legł w boju.
Wtedy, na środek placu wpadli Light i Dark. Anger i Leader kazali swoim watahom przerwać walkę, aby obserwować "pojedynek" swoich synów, bo to właśnie spodziewali się ujrzeć.
Lecz nagle, Młode Alphy obróciły się do siebie. I wtedy Light stanął naprzeciw swojego ojca, a Dark - naprzeciwko swojego.
-Ojcze, bez sensu ta wojna - zaczął Light. - Nie widzisz, ile wilków z twojej watahy umiera? Proszę cię, skończmy już ten spór. To się robi straszne! Nie żal ci tych wszystkich wilczych istnień, które już i tak poległy w tej, jakże krwawej, wojnie? Możemy tego uniknąć!
Dark kontynuował słowa przyjaciela:
-Light ma rację, ojcze. Po co to wszystko? Chcesz rozlewu krwi? Można tego uniknąć! Już i tak dużo wilków straciliśmy, jakąś 1/2 watahy! I po co to wszystko? Po co? Można tego uniknąć, ojcze! W końcu jesteś Alphą! Alpha decyduje o dobrze watahy! Przecież tego mnie zawsze uczyłeś, pamiętasz?
Leader stał, niezdecydowany. Z kolei Angera rozgniewały słowa jego syna.
-Miałeś go zabić, a nie zatrzymać wojnę i prawić mi kazania!
-Ale on ma rację, Angerze - wtrąciła matka Darka, Angel, stając obok syna. - Dość już. Straciliśmy za dużo członków watahy. Skończ ten spór. Czas zapomnieć o urazach z przeszłości.
-Oni mają rację, Leaderze - wtrąciła Sun, matka Lighta. - Po co to wszystko? Po co ten rozlew krwi?
-Hm....racja - mruknął Leader, po czym wystąpił do przodu i wyciągnął łapę. - Przepraszam, Alpho Angerze, i proszę o wybaczenie.
-To ja przepraszam - odparł Alpha Watahy Mrocznych Kłów, ściskając łapę Leadera.
-Ale jedno mnie ciekawi - dodał. - Jak wpadliście na ten pomysł, żeby razem tu wparować i mówić tak zgodnie?
-Jesteśmy przyjaciółmi, odkąd pamiętam - odparł Light. - I nic tego nie zmieni. Dark jest moim BFF.
-A Light moim - dodał Dark i obydwa młode wilki uścisnęły się, klepiąc po plecach.
Kiedy się od siebie odsunęli, błysnęło oślepiające światło, łączące ich dwójkę, a gdy zgasło, ujrzeli obok siebie wysokiego, brązowego wilka.
-Kim jesteś? - zapytał Light.
-Wasza przyjaźń dała mi życie - odparł basior. - Me imię brzmi Friend, i dzięki wam powstałem, dzięki wam jestem bogiem przyjaźni.
Gdy chcieli się pokłonić, powstrzymał ich ruchem łapy.
-Prawdziwa przyjaźń przetrwa wieki - rzekł, po czym znikł.
Nikt obecnie nie wie, gdzie znajduje się polana, na której odbyła się najkrwawsza bitwa w historii wilczych dziejów, gdzie rzekomo narodził się Friend - bóg przyjaźni, który sprawuję opiekę nad wszystkimi wilczymi przyjaźniami.
Autor:Glimmer
Mogę o Fatosie mit jakiś napisać?
OdpowiedzUsuńBerlo
Oczywiście ;)
OdpowiedzUsuńRolly
Mogłabym napisać mit o Williamie? :)
OdpowiedzUsuńMolly
Oczywiście, Molly ;)
OdpowiedzUsuńAria